COVID-84

Czy to możliwe, by w niedalekiej przyszłości nasz świat został podzielony na twarde strefy dla uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych? Czy znajdziemy w sobie zgodę na to, by w imię wyższych celów ludzkości, klas, narodów dokonać w naszych społeczeństwach separacji daleko bardziej głębokich, niż te znane już z historii? Czy w imię zdrowia, szczęścia, bezpieczeństwa, czy też np. dowolnie rozumianej sprawiedliwości społecznej pozwolimy, by zawiesić podstawowe prawa do prywatności, wolności, albo swobody wypowiedzi, czy też  przemieszczania się? Czy to dobrze, jeśli odpowiedź zabrzmi tak? Czy to dobrze jeśli – nie?

Andrzej Silczuk

Beta przestał czytać bieżącą prasę. Zresztą i tak nie miał już takiej możliwości. Kilka miesięcy temu ostatecznie wstrzymano fundusze społeczne na skutek serii kolejnych kryzysów. Ekonomia światowa została poraniona serią załamań rynków giełdowych, przez lata niekończącą się epidemią. Narody Zjednoczone zaangażowały  środki i czas w negocjacje zakończenia konfliktu zbrojnego między Rosją a Chinami. Konflikt wybuchł z nienacka, na skutek narastającego napięcia w ciągu ostatnich dekad, zgodnie z prognozami sprzed niemal wieku, gdy obywatele Chińskiej Republiki Ludowej poprzez stopniowe zasiedlanie niegdyś wiejącej pustkowiem Syberii dokonywały ekspansji na terytorium ziem rosyjskich, budując w znanym i niegdyś chwalonym, a latami doskonalonym stylu błyskawiczne miasta.

Codzienna prasa Betom już się nie należała. Przez starą, wielokrotnie czytaną, a teraz zwiniętą starymi pomarszczonymi dłońmi gazetę, z którą miał zwyczaj od lat wychodzić na spacery, jak przez lunetę pozbawioną soczewek obserwował mrowisko kłębiących się na przystanku tramwajowym ludzi. Stawał tak niemal codziennie, korzystając z przepustki na 15-minutowy spacer w Strefie-19. W oświetlającym cieple słońca studiował to nie w pełni zrozumiałe zjawisko. Te twarze uśmiechnięte, lica różowe, oczy pełne radości i wigoru. Ludzi kłębiących się bez lęku, a równocześnie z niezrozumiałej dla niego przyczyny szczęśliwych.

Na  chwilę rzucił okiem na żółto-czarną taśmę owiniętą wokół ogrodzenia ustawionego z aluminiowych bramek, która odgraniczała i dzieliła na Strefy jego małe osiedle baraków. Zegarek, z którym nie wolno było mu się rozstawać, wydał ostrzegawczy dźwięk. Minęła już połowa dopuszczalnego czasu przebywania poza granicami mieszkania.

Beta szybko obliczył, że przejście do zautomatyzowanego punktu wydawania racji żywnościowych zajmie mu kolejne półtorej minuty. Raz w miesiącu otrzymywał środki higieniczne. Raz w roku przechodził gruntowane badania medyczne, otrzymywał zapas podstawowych leków, wizytę u wybranego specjalisty. Ucieszył się. To już niedługo, za cztery miesiące. Liczył dalej. Czekał go za chwilę piętnastosekundowy test ślinowy na obecność wirusa. Od dawna nikt już nie robił pomiarów temperatury, skrytykowanych ostatecznie jako pozorowane działania pseudoprofilaktyki epidemicznej, gdyż w zimie trudno było uzyskać wartości powyżej 35, a w lecie poniżej 37 stopni Celsjusza.

Potem potrzebna jest jeszcze jedna minuta na odbiór produktów, dwadzieścia sekund na zaksięgowanie i pokwitowanie towaru. Odetchnął. Miał jeszcze chwilę.

Test zawsze przyspieszał mu tętno. Ilekroć go wykonywał, na czole pojawiały się drobne krople potu. Wiedział, że gdyby doszło do zakażenia, straci tak uprzywilejowany status społeczny i zostanie wywieziony do Narodowego Izolatorium jako Gamma – jednostka niebezpieczna, a zatem wykluczona społecznie. Gammy traciły różne przywileje, także dotyczące świadczeń medycznych. Miały za swoje! Taką cenę płaci się za ignorowanie procedur. Działo się to na mocy Narodowej Strategii Zdrowia opracowanej przez Nieomylny Front Zwycięstwa, która została przegłosowana jako Ustawa Nocy Zbawienia. Strategia kategoryzowała obywateli na klasy.

Dzień ten, w którym uznano, że znaleziono ostateczne rozwiązanie dla panoszącej się od dekad epidemii, nazwano Dniem Ostatecznego Zwycięstwa. Od tego dnia czczony co roku, dla Bety oznaczał dwie godziny mniej pracy zdalnej oraz dodatkowe dwie minuty na świeżym powietrzu. Wówczas nawet pochmurna pogoda albo typowy późno październikowy ziąb wydawały mu się przyjemnością.

Beta, niegdyś znany i ceniony zoolog, wielbiony  autorytet mediów, do niedawna jeszcze zadawał sobie  pytanie, dlaczego nie udało mu się załapać na bon w Loterii PESEL. Szczęśliwcy, którzy bon wygrali, dzisiaj podróżowali swobodnie poza wąskimi strefami dla takich jak on. Jadali w restauracjach, gromadzili się, chodzili do kina. Udzielali wywiadów w telewizji. Uśmiechali się, tłocząc się w tramwajach, nie wiadomo dlaczego opisanych: TYLKO DLA ZASZCZEPIONYCH. Jak gdyby inni w ogóle mogli do nich się zbliżyć! – zrzędził jeszcze kilka miesięcy temu. Gorzki był to chichot historii.

Spojrzał na szare, wyglądające niemal tak samo baraki, w których mieszkali klasoworównolegli. Bety pracowały codziennie, siedem dni w tygodniu. Za punkty. Osiem godzin pracy przy zadaniach powierzanych z dyspozytorni zadań, głównie sekretarskich – opracowania, proste analizy, spisywanie treści pism z nagranych przez Alfy maili głosowych – umożliwiały otrzymanie racji żywnościowej na kolejną dobę. Kolejne dwie godziny – zgodę na 15-minutowe opuszczenie lokalu. Nie zastanawiał się wcale, jaki cel miałoby uzyskanie racji, bez możliwości ich odebrania, skoro wydawane były w puncie odbioru poza dormitorium.

Co roku losowano 20 szczęśliwych numerów dla osób, które mogły awansować do grona Alfa. Jeśli spełniali kryteria i nie mieli przeciwwskazań.

Beta pracował, spacerował, jadł. Już nie narzekał, że Gammy mają gorzej, umierają. Umierają, bo mimo że zostały wylosowane, odmówiły szczepieniu. Albo miały pecha: nie wylosowano ich. Psia krew! Splunął na ziemię. Automatyczny robot porządkujący natychmiast podjechał pod jego stopy, podnosząc alarm o materiale biologicznym znajdującym się w przestrzeni publicznej. Zaklął ponownie pod nosem. Lepiej się oddalić, zanim ktoś to zauważy. Nie chciał więcej problemów. Spiesznym krokiem udał się w stronę punktu wydawania racji żywnościowych. W tle usłyszał dzwonek, zamykające się drzwi i dźwięk ruszającego tramwaju. Następny przystanek: Koszykowa.

Opowiadanie pochodzi z książki „Szkoła na wdechu. Refleksje z czasów pandemii” pod redakcją Roberta Jesionka, wydanej przez Warszawskie Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń”. Całość można pobrać nieodpłatnie i bez logowania klikając w zdjęcie poniżej:

 

dr Andrzej Silczuk psychiatra, ekspert zdrowia publicznego w dziedzinie uzależnień. Członek Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Polskiego Towarzystwa Badań nad Uzależnieniami. Kieruje Zakładem  Profilaktyki i Leczenia Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Prowadzi praktykę prywatną w Centrum Psychiatrii i Psychoterapii Mała Łąka w Warszawie, oferując leczenie psychiatryczne. Współpracował z Polską Akademią Nauk, Polsko-Niemieckim Instytutem Terapii Uzależnień, Państwową Agencją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Krajowym Biurem Przeciwdziałania Narkomanii oraz Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego.