Obostrzenia zbierają żniwo. Przedsiębiorcy pójdą na wojnę z rządem?

Sytuacja firm z sektora handlowego nie napawa optymizmem. Jak wynika z danych Krajowego Rejestru Długów, mają one aż 2,1 mld niezapłaconych zobowiązań. Co więcej w pierwszym kwartale 2021 roku bankructwo dotknęło blisko 520 firm, to o niemal 120% więcej niż w analogicznego okresie roku ubiegłego.

Dane za 2020 rok na pierwszy rzut oka były zaskakujące. Według Ministerstwa Sprawiedliwości do polskich sądów wpłynęło ok. 2900 wniosków o upadłość firm. To o ponad tysiąc mniej niż rok wcześniej (4138). Wydawać by się mogło, że w roku naznaczonym wybuchem pandemii Covid-19, przerwanymi łańcuchami dostaw i kolejnymi lockdownami, trend będzie zupełnie inny.

– Na taki stan rzeczy wpływ miały na pewno dwa czynniki. Po pierwsze przedsiębiorcy za wszelką cenę chcieli utrzymać swój biznes – wierząc, że pandemia nie będzie się przedłużała na taką skalę jak się faktycznie okazało. Wykorzystywali oszczędności, pożyczali na rynku lub też prywatnie, a wreszcie dla części firm pomocne okazały się środki z tarcz antykryzysowych. Dodatkowo odsetek restrukturyzacji sięga już ok. 70% wszystkich niewypłacalności, regulacje wprowadzone w czerwcu ubiegłego roku pozwalają na kontynuowanie działalności mimo formalnych przesłanek do upadłości. Firmy dostały szansę na wyjście z kłopotów w momencie osiągnięcia stabilizacji gospodarczej – komentuje Maciej Oniszczu z kancelarii Oniszczuk & Associates, specjalizującej się m.in. w doradztwie prawnym i podatkowym dla biznesu, ochronie majątku oraz zakładaniu spółek w Polsce i za granicą – Kolejny już czwarty lockdown, który trwał w niektórych branżach nawet miesiąc, może jednak przyczynić się do fali bankructw, które będą widoczne w przyszłych danych statystycznych – dodaje Oniszczuk.

Pierwsze symptomy załamania jednak już widać, bo według Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej, w pierwszym kwartale 2021 roku niewypłacalność dotknęła blisko 520 firm, to o niemal 120%. więcej w porównaniu do analogicznego okresu roku ubiegłego.

Sektor handlowy zadłużony jak nigdy

Kolejnym sygnałem ostrzegawczym mogą być dane, które pod koniec kwietnia opublikował również KRD. W swoim raporcie, który odnosił się jeszcze do 2020 roku, analitycy biura zwracali uwagę na to, że szczególnie sektor handlowy musiał mierzyć się z problemami wynikającymi raz to z całkowitego zamknięcia, a innym razem z poważnymi obostrzeniami związanymi z ograniczaniem działalności. Eksperci KRD wskazali, że sporym problemem branży są m.in zatory płatnicze, a w związku z tym zadłużenie sektora handlowego wzrosło o prawie 245 mln zł i wynosi obecnie ponad 2,1 mld zł.

– Najbardziej brzemienne w skutkach mogą być długi wobec instytucji finansowych, bo stanowią aż 1,4 mld zł. Jednak długi wewnętrzne, które stanowią czwartą część należności też są bardzo niepokojące. Zobowiązania względem dotychczasowych partnerów sprawiają bowiem, że i oni mogą utracić płynność finansową – mówi Oniszczuk.

Handel ma też problem z regulowaniem rachunków za media, czynsz, telefon – to łącznie 135 mln zł zaległości. Jest też głównym dłużnikiem wielu innych branż, w tym np. firm przewozowych i kurierskich, którym do oddania ma ponad 33,5 mln zł.

Jak pokazują dane KRD, w ciągu ostatniego roku niespłacone zobowiązania sprzedawców urosły o 13 proc. Grono zadłużonych firm powiększyło się o 405 podmiotów – do 48,1 tys. Średnie zadłużenie jednego dłużnika handlowego wynosi prawie 45 tys. zł, dodatkowo dane KRD wskazują, że 56% całej kwoty zadłużenia (czyli blisko 1,2 mld zł) mają do spłacenia jednoosobowe działalności gospodarcze, a blisko jedną trzecią z tej puli oddać powinny spółki z o.o.

– Warto spojrzeć na osoby, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą. Mamy ich w Polsce już ponad 3 mln.  Nie są to przecież tylko osoby, które faktycznie prowadzą wyspecjalizowaną działalność jak np. fryzjerzy, ale też pracownicy, którzy de facto wykonują etatową pracę, ale przeszli na samozatrudnienie ze względu na niższe koszty pracy. Tak ogromne zadłużenie jednoosobowych firm musi budzić niepokój, bo za jednym niezapłaconym rachunkiem szybko mogą pojawiać się następne, a taka spirala to… prosta droga do bankructwa – podkreśla ekspert z kancelarii Oniszczuk & Associates.

Rząd sam sobie nagrabił?

Wprowadzone obostrzenia, a właściwie ich podstawa prawna, niemal od początku wzbudzały wiele wątpliwości prawników i samych przedsiębiorców. Zwracali oni uwagę na brak wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Konstytucjonaliści zaznaczają, że tylko wprowadzenie stanu nadzwyczajnego może powodować ograniczenia wolności i praw człowieka polegające m.in. na zawieszeniu działalności określonych przedsiębiorców czy też nakazie lub zakazie prowadzenia działalności gospodarczej określonego rodzaju. Co więcej, ustawa o stanie klęski żywiołowej określa też zasady wypłaty odszkodowań zamkniętym firmom.

Rząd jednak zdecydował się skorzystać z innego rozwiązania.  Działa na podstawie ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, która czasowo pozwala na ograniczanie działalności gospodarczej. Jednak w rozporządzeniu rządowym czytamy już nie o czasowym, a całkowitym zakazie prowadzenia działalności np. hotelarskiej czy fryzjerskiej. W konsekwencji firmy z tych branż zostały zamknięte na drodze rozporządzenia, a według konstytucji można to zrobić tylko na podstawie ustawy – tłumaczy Oniszczuk.

Czy czeka nas lawina odszkodowań?

Co to oznacza dla przedsiębiorców? Jak przekonują eksperci, stan nadzwyczajny nie jest potrzebny, aby przedsiębiorcy mogli starać się o odszkodowanie za doprowadzenie do zamknięcia ich firm. Mogą to zrobić na gruncie przepisów kodeksu cywilnego.

– Za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej ponosi odpowiedzialność m.in. Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego. Wielu prawników uważa, że brak wprowadzenia stanu klęski żywiołowej jest takim zaniechaniem, a przedsiębiorcy mogą domagać się wyrównania strat jak i utraconych korzyści, których nie zrekompensowały środki z tarcz antykryzysowych – twierdzi Oniszczuk.

Jednak ten przepis kodeksu cywilnego (dokładnie art. 417. § 1.) premier Mateusz Morawiecki jeszcze we wrześniu 2020 roku zaskarżył do Trybunały Konstytucyjnego. Zdaniem szefa rządu sądy nie mogą decydować o tym czy rozporządzenie jest zgodne z konstytucją, czy też nie, bo niekonstytucyjność aktu wykonawczego może stwierdzić wyłącznie Trybunał Konstytucyjny.  Według premiera to orzeczenie organu prowadzonego przez Julię Przyłębską powinno poprzedzać ewentualne orzeczenia sądów w sprawie odszkodowań.

Rząd tym ruchem próbował wyhamować falę pozwów i wydaje się, że efekt mrożący zadziałał. Do połowy maja według danych z Prokuratorii Generalnej, która reprezentuje Skarb Państwa, wpłynęło zaledwie sześć pozwów na łączną kwotę niewiele przekraczającą milion złotych. Swoje działania zintensyfikowała jednak branża fitness, która jako Polska Federacja Fitnessu zamierza złożyć pozew zbiorowy, ale też jej członkowie mają w drugim etapie składać pozwy indywidualne z konkretnymi kwotami odszkodowań za – ich zdaniem – bezprawne zamknięcie całej branży na czas epidemii.

Ekspert kancelarii Oniszczuk & Associates zauważa jednak, że część korporacji może swoje roszczenia przedstawić przed sądami międzynarodowymi. Powody mogą być prozaiczne. Ciągła walka o kształt polskiego sądownictwa, polityczne ich uwikłanie, a także przedłużające się procesy, które dodatkowo wydłużyła również sytuacja pandemiczna.

Źródło: Oniszczuk & Associates

Ilustracja: Pixabay

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*