Gdy ktoś na dzień dobry pyta mnie – co tam u ciebie słychać? – lubię dla żartu odpowiedzieć, że fatalnie. I oczywiście nie dlatego, że to prawda, ale żeby dać wyraz swojej dezaprobaty dla niezależnych od rzeczywistości okrzyków „Cudownie! Fantastycznie! Zarąbiście!”.
Rzecz jasna nie mam nic przeciwko temu, by cudowność, fantastyczność i zarąbistość ogłaszać zgodnie z prawdą. Natomiast trudno mi zaakceptować nieustającą modę na deklarowanie tego bez względu na okoliczności. Rozumiem, że pozytywny komunikat od razu „robi robotę” i równie pozytywnie nastawia do nas innych ludzi. Rozumiem, że z człowiekiem sukcesu, któremu zawsze wszystko idzie świetnie, po prostu chce się robić biznes, a nawet „tylko” przebywać. Jednak lubię też, a nawet bardzo szanuję, gdy człowiek wyciągający do mnie rękę na powitanie, w razie określonych okoliczności powie otwarcie, choć może nawet z pewną goryczą: „Cześć, nie do końca jest super…”.
Warto dostrzegać wokół siebie nie tylko tych ludzi, którzy swoim sukcesem mogą nam pomóc. Trzeba widzieć również tych, którym pomóc mogę ja, by i oni mogli odnieść sukces.
Ale chodzi rzecz jasna nie tylko o szczerość i zasadność określonej formuły powitalnej. Chodzi o coś o wiele poważniejszego, o brak realizmu w postrzeganiu świata i własnych możliwości. Przykładem pewnej skrajności może być słynny już dziś, niespełna dwuminutowy film pt. „Jesteś zwycięzcą!” który obejrzało ponad 5 milionów internautów. Na pewno większość z Was już go widziała. Naprawdę warto „TO” zobaczyć! Ale jeszcze bardziej polecam poniższą ilustrację. To fragment moich pożółkłych już nieco notatek sprzed prawie 30 lat, gdy na wykładach z antropologii w czasie studiów filozoficznych zanotowałem coś takiego:
Ta ilustracja niezmiennie przypomina mi, że najsilniejszym człowiekiem z mocnymi bicepsami jest właśnie realista twardo stąpający po ziemi, dumnie trzymający głowę wysoko, jakby chciał sięgnąć chmur. Nie warto natomiast ani odrywać się od rzeczywistości niczym pięknoduch bujający w obłokach, ani zatracać się wyłącznie we własnych ograniczeniach. Nie warto też urywać sobie głowy z powodu rozmemłania w rodzaju – „chciałbym podskoczyć, ale przecież nie dam rady, bo trzymają mnie grawitacja i korzenie”.
Bardzo cenię sobie realizm zarówno w życiu, jak i w zarządzaniu, w biznesie. Drażnią mnie sformułowania mówiące o tym, że każdą wadę można przekuć w zaletę – bo nie każdą można. Drażnią mnie wystąpienia zaklinające rzeczywistość, w czasie których słyszę „Jest słabo, ale to dobrze, bo…”. Drażni mnie okłamywanie samego siebie i otoczenia w imię złudzeń i wiary w rzeczy realnie niemożliwe. Świetną refleksję na ten temat podjął Dariusz Duma. Poświęćcie czas na wysłuchanie jego wystąpienia „Realizm i Wiara – Przywództwo i Zarządzanie na rynku Złudzeń i Uprzedzeń”. Na zachętę wrzucam anegdotę, którą (jedną z bardzo wielu) opowiada Dariusz:
Pewien coach został przyłapany w jednoznacznej sytuacji łóżkowej z żoną swego przyjaciela. Zanim tenże przyjaciel, zobaczywszy ich wspólnie, zdążył jakkolwiek zareagować, przyłapany coach mówi do niego: „Zastanów się, czy bardziej ufasz swoim ułomnym zmysłom, czy wartościom i przyjaźni, która nas od lat łączy”.
Nie próbuję dawać Wam specjalnych rad. Chcę raczej podzielić się swoją zupełnie nieodkrywczą myślą, że do wszystkiego trzeba dojrzeć, także do tego, by mieć odwagę stanąć przed sobą i przed światem w prawdzie oraz, by swoje życie budować w oparciu fakty, a nie złudzenia. Warto przy tym jednak nie tracić nadziei, bo przecież realizm, to nie tylko nasze słabości, ale na równi z nimi, nasze zalety, wartości, talenty… Jak to łączyć? Jak łączyć wiarę z realizmem? Posłuchajcie Jacka Santorskiego:
Jeśli mam myśleć o katastrofie, która jest zawsze prawdopodobna, lub o cudzie, który też jest zawsze prawdopodobny, to wybieram myślenie o cudzie i na tyle, na ile to możliwe przygotowuję się na katastrofę.
Przeczytaj także:
Ilustracja główna: Pixabay
Dodaj komentarz